„Wiele razy, gdy woda w rzece i pobliskim jeziorze się podnosiła, zalewając okolice, ich dom stawał się wyspą, do której można było dostać się jedynie łodzią. Ziemowit i Erna czuli się tu bezpiecznie. Ich wyspa zawsze była w stanie ich ochronić. Dziś Erna myślała, że będzie podobnie, lecz coś podpowiadało jej, żeby sprawdzić, czy Ziemowit wrócił. Na dworze szalały wiatr i ulewa. Drzewa i krzewy mocno falowały, jakby się kładły na ziemi.
(...)
Erna skierowała się w stronę pomostu na rzece, do którego mąż cumował łódź. Zrobiła zaledwie kilka kroków, gdy oślepił ją niebieski strumień światła. Kobieta próbowała zasłonić ręką oczy, lecz światło było tak silne, że nic to nie dawało.” [link]
W Poszukiwaniu Zielonego Kamienia Niby dawno, dawno temu, a pamiętam ten dzień, jakby to było wczoraj. Jako, zainspirowany dziesiątkami przeczytanych książek i obejrzanych filmów, 13-latek, wyjąłem z szuflady kilka kartek, zapaliłem fajkę (w wyobraźni oczywiście) i napisałem kilka zdań mojego pierwszego opowiadania fantasy. Czy przeobraziło się ono w dłuższą historię? Nie. Następnego dnia kartki wylądowały w koszu. Po latach ów pomysł powrócił w formie krótkiego scenariusza.
(...)
Wiecie: tajemnicze przedmioty, stara puszcza i podróż do średniowiecza. Dziś po lekturze „Strażnika Czasu”, pochodzącego z Kujaw Krzysztofa Niedziałkowskiego, żałuję, że traciłem wiarę w swój powieściopisarski talent.
Ale nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Znacznie bardziej doświadczony Niedziałkowski już w swojej debiutanckiej książce „Mateusz i Kamienny Krąg” pokazał, że „zacząć” można nawet po 50-tce. Co prawda okładka była nieco myląca, sugerująca coś na kształt „Harry’ego Pottera”, ale wnętrze było polskie, „swojskie” ze swoimi wadami i zaletami budowania świata oraz nakreślania bohaterów. Więcej o samym autorze dowiecie się z wywiadu, jaki ukazał się na łamach portalu Altao.pl, a o przygodach Mateusz i jego kolegi w recenzji „Kamiennego Kręgu”. A jak na tle poprzedniczki wypada „Strażnik Czasu. Początek”?
Nad wyraz dobrze. Ale żebyśmy się zrozumieli – to nie „Władca Pierścieni”, z „Wiedźminem” też nie powalczy, choć pewne powinowactwo także jest widoczne. Z tym pierwszym łączy go np. postać wybrańca, który ma do wypełnienia ważną misję wpływającą na dalsze losy świata; a także zakapturzony jegomość na okładce przypominający Tolkienowskiego Nazgula. Z kolei od Andrzeja Sapkowskiego autor zapożycza słowiańsko brzmiące nazwy i imiona. Momentami lubuje się też w brutalnych opisach walk i tryskającej juchy. Ale „Strażnik Czasu. Początek” swoim mitologicznym, boskim rodowodem bardziej zahacza o „Starą Baśń” Kraszewskiego. Zwróćmy uwagę chociażby na Swaroga – pana Słońca i na jego przedstawiony w pierwszym rozdziale konflikt z przebiegłą Marzanną.
Następstwem tej kłótni „na górze” będzie zburzenie spokojnej ludzkiej codzienności. Magiczny naszyjnik z różnokolorowymi kamieniami, symbolizującymi żywioły zostanie zerwany z szyi złej bogini. Na ziemię spadną meteoryty. Wrota Czasu zostaną zablokowane. Nic już nie będzie takie, jak zawsze. Zgubnym siłom może się przeciwstawić jedynie, specjalnie wyszkolony wysłannik, któremu niestraszne żadne niebezpieczeństwa. Na kolejnych kartach książki poznajemy owego bohatera. To osierocony przez Ziemowita i Ernę młody chłopiec. A imię jego – Sambor. Kiedy trafi do obozu rekrutów i pod opiekę Drakora, jeszcze nie będzie wiedział, co jest jego przeznaczeniem. Dopiero, kiedy stanie się banitą i usłyszy głos boga, wyruszy w podróż. Cel będzie bardzo ważny: musi odnaleźć zielony Kamień i przywrócić czasoprzestrzenny ład.
Druga powieść, wcześniej doświadczonego w poezji, Krzysztofa Niedziałkowskiego rozgrywa się w tym samym, wymyślonym uniwersum, ale znacznie się różni od tamtej. „Mateusz i Kamienny Krąg” był bardziej przygodową historią dla młodzieży, która momentami mogła kojarzyć się serialową „Tajemnicą Sagali” czy filmem „Pierścień Księżnej Anny”. Tam też nastolatkowie przenosili się w przeszłość, do epoki średniowiecza lub do jeszcze innych okresów w dziejach. Krzysztof wrzucił jednak Mateusza i Michała do własnego, wykreowanego, dzięki bogatej wyobraźni, niebezpiecznego świata. Podtytuł: „Początek” może sugerować, że oto mamy do czynienia z tzw. bezpośrednim prequelem. Tymczasem zaskakuje. Nie dość, że jego nową przedstawicielkę gatunku fantasy można czytać bez znajomości debiutu, to jeszcze okazuje się, że oddał do dyspozycji publikację o większej fabularnej głębi, dla nieco starszej młodzieży i osób obojga płci, z bardziej rozbudowanymi bohaterami, krainami (wyjdziemy poza granicę Wislandii), a nawet politycznym tłem, dworskimi knowaniami, walką o władzę i piękną kobietą na drugim planie. No panie Niedziałkowski. Szacunek za trwającą pół roku pracę. Za stworzenie książki ze sporym potencjałem na kolejne części. Oczywiście, mam pewne zastrzeżenia, jak choćby dotyczące: zbyt „łagodnych”, prostych dialogów (aż się prosi o bardziej częste, ostre jak brzytwa odzywki lub archaiczne słówka) czy tego, że książka jest za krótka i kończy się… nagle, jakby autor przed kimś uciekał i chciał bardzo szybko pozamykać wszelkie wątki. Poza tym, kiedy opisuje ten istotny przedmiot motywujący działania postaci, ciągle przed moimi oczami pojawia się słynny kamień Thanosa (tak, tego z komiksowego „Avengers”). Co by „złego” nie napisać o tej powieści, to i tak czyta się ją przednio, z czystą, niewymuszoną przyjemnością.
Sambor to wojownik nieco zagubiony, nieufny, niepewny swojego przeznaczenia; to bohater wątpiący w powierzone zadanie, samowystarczalny, nielubiący być sterowanym jak kukiełka. Jak takiemu nie kibicować, jak nie poszukiwać wspólnie kamyka o potężnej mocy?! Pamiętamy różnych rycerzy-wybrańców z wielu książek, ale ten prosty, umowny schemat wzorowany na uniwersalnej wędrówce wg Campbella i tutaj nie przeszkadza. Jeszcze ciekawsze są inne postacie, między innymi mistrz Gerald (nie mylić z Geraltem z Rivii), który z pomocą asystentów „majstruje” coś przy ludzkich cieniach. Co dokładnie, zdradzać nie będę. Wspomnę tylko, że to bardzo intrygujący motyw – nie przypominam sobie podobnego literaturze. Największy podziw budzi jednak rozdział poświęcony Grymeslandii. Autor przekonująco, z dbałością o szczegóły, przedstawia jej historyczny rys i wygląd mieszkańców. Grymersi i ich kultura są niczym Ateńczycy w starożytności. Z kolei Urlandia ze swoją dżunglą i krwawymi obrzędami przypomina państwo Inków i Majów. To jeszcze nie wszystkie ukazane tu krainy. Szkoda że pisarz nie dołączył do książki rozrysowanej mapy całego „kontynentu”. To wzbogaciłoby historię i dodało jej rozmachu.
Pustynne potwory, złowrogie cienie, bogowie, wojownicy, magiczne kamienie i rozwinięte cywilizacyjne plemię – czyż nie o tego typu elementy chodzi w fantasy? Summa summarum „Strażnik Czasu. Początek” jest więc pozycją godną polecenia. Szczególnie tym, którzy bujając w obłokach, marzą o zakupie latającego dywanu. Tylko czy on na pewno wzniesie się wysoko ponad chmury i wysłucha rozkazów?
Ocena: 7/10 Recenzja ukazała się również na portalu Altao.pl
Ale nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Znacznie bardziej doświadczony Niedziałkowski już w swojej debiutanckiej książce „Mateusz i Kamienny Krąg” pokazał, że „zacząć” można nawet po 50-tce. Co prawda okładka była nieco myląca, sugerująca coś na kształt „Harry’ego Pottera”, ale wnętrze było polskie, „swojskie” ze swoimi wadami i zaletami budowania świata oraz nakreślania bohaterów. Więcej o samym autorze dowiecie się z wywiadu, jaki ukazał się na łamach portalu Altao.pl, a o przygodach Mateusz i jego kolegi w recenzji „Kamiennego Kręgu”. A jak na tle poprzedniczki wypada „Strażnik Czasu. Początek”?
Nad wyraz dobrze. Ale żebyśmy się zrozumieli – to nie „Władca Pierścieni”, z „Wiedźminem” też nie powalczy, choć pewne powinowactwo także jest widoczne. Z tym pierwszym łączy go np. postać wybrańca, który ma do wypełnienia ważną misję wpływającą na dalsze losy świata; a także zakapturzony jegomość na okładce przypominający Tolkienowskiego Nazgula. Z kolei od Andrzeja Sapkowskiego autor zapożycza słowiańsko brzmiące nazwy i imiona. Momentami lubuje się też w brutalnych opisach walk i tryskającej juchy. Ale „Strażnik Czasu. Początek” swoim mitologicznym, boskim rodowodem bardziej zahacza o „Starą Baśń” Kraszewskiego. Zwróćmy uwagę chociażby na Swaroga – pana Słońca i na jego przedstawiony w pierwszym rozdziale konflikt z przebiegłą Marzanną.
Następstwem tej kłótni „na górze” będzie zburzenie spokojnej ludzkiej codzienności. Magiczny naszyjnik z różnokolorowymi kamieniami, symbolizującymi żywioły zostanie zerwany z szyi złej bogini. Na ziemię spadną meteoryty. Wrota Czasu zostaną zablokowane. Nic już nie będzie takie, jak zawsze. Zgubnym siłom może się przeciwstawić jedynie, specjalnie wyszkolony wysłannik, któremu niestraszne żadne niebezpieczeństwa. Na kolejnych kartach książki poznajemy owego bohatera. To osierocony przez Ziemowita i Ernę młody chłopiec. A imię jego – Sambor. Kiedy trafi do obozu rekrutów i pod opiekę Drakora, jeszcze nie będzie wiedział, co jest jego przeznaczeniem. Dopiero, kiedy stanie się banitą i usłyszy głos boga, wyruszy w podróż. Cel będzie bardzo ważny: musi odnaleźć zielony Kamień i przywrócić czasoprzestrzenny ład.
Druga powieść, wcześniej doświadczonego w poezji, Krzysztofa Niedziałkowskiego rozgrywa się w tym samym, wymyślonym uniwersum, ale znacznie się różni od tamtej. „Mateusz i Kamienny Krąg” był bardziej przygodową historią dla młodzieży, która momentami mogła kojarzyć się serialową „Tajemnicą Sagali” czy filmem „Pierścień Księżnej Anny”. Tam też nastolatkowie przenosili się w przeszłość, do epoki średniowiecza lub do jeszcze innych okresów w dziejach. Krzysztof wrzucił jednak Mateusza i Michała do własnego, wykreowanego, dzięki bogatej wyobraźni, niebezpiecznego świata. Podtytuł: „Początek” może sugerować, że oto mamy do czynienia z tzw. bezpośrednim prequelem. Tymczasem zaskakuje. Nie dość, że jego nową przedstawicielkę gatunku fantasy można czytać bez znajomości debiutu, to jeszcze okazuje się, że oddał do dyspozycji publikację o większej fabularnej głębi, dla nieco starszej młodzieży i osób obojga płci, z bardziej rozbudowanymi bohaterami, krainami (wyjdziemy poza granicę Wislandii), a nawet politycznym tłem, dworskimi knowaniami, walką o władzę i piękną kobietą na drugim planie. No panie Niedziałkowski. Szacunek za trwającą pół roku pracę. Za stworzenie książki ze sporym potencjałem na kolejne części. Oczywiście, mam pewne zastrzeżenia, jak choćby dotyczące: zbyt „łagodnych”, prostych dialogów (aż się prosi o bardziej częste, ostre jak brzytwa odzywki lub archaiczne słówka) czy tego, że książka jest za krótka i kończy się… nagle, jakby autor przed kimś uciekał i chciał bardzo szybko pozamykać wszelkie wątki. Poza tym, kiedy opisuje ten istotny przedmiot motywujący działania postaci, ciągle przed moimi oczami pojawia się słynny kamień Thanosa (tak, tego z komiksowego „Avengers”). Co by „złego” nie napisać o tej powieści, to i tak czyta się ją przednio, z czystą, niewymuszoną przyjemnością.
Sambor to wojownik nieco zagubiony, nieufny, niepewny swojego przeznaczenia; to bohater wątpiący w powierzone zadanie, samowystarczalny, nielubiący być sterowanym jak kukiełka. Jak takiemu nie kibicować, jak nie poszukiwać wspólnie kamyka o potężnej mocy?! Pamiętamy różnych rycerzy-wybrańców z wielu książek, ale ten prosty, umowny schemat wzorowany na uniwersalnej wędrówce wg Campbella i tutaj nie przeszkadza. Jeszcze ciekawsze są inne postacie, między innymi mistrz Gerald (nie mylić z Geraltem z Rivii), który z pomocą asystentów „majstruje” coś przy ludzkich cieniach. Co dokładnie, zdradzać nie będę. Wspomnę tylko, że to bardzo intrygujący motyw – nie przypominam sobie podobnego literaturze. Największy podziw budzi jednak rozdział poświęcony Grymeslandii. Autor przekonująco, z dbałością o szczegóły, przedstawia jej historyczny rys i wygląd mieszkańców. Grymersi i ich kultura są niczym Ateńczycy w starożytności. Z kolei Urlandia ze swoją dżunglą i krwawymi obrzędami przypomina państwo Inków i Majów. To jeszcze nie wszystkie ukazane tu krainy. Szkoda że pisarz nie dołączył do książki rozrysowanej mapy całego „kontynentu”. To wzbogaciłoby historię i dodało jej rozmachu.
Pustynne potwory, złowrogie cienie, bogowie, wojownicy, magiczne kamienie i rozwinięte cywilizacyjne plemię – czyż nie o tego typu elementy chodzi w fantasy? Summa summarum „Strażnik Czasu. Początek” jest więc pozycją godną polecenia. Szczególnie tym, którzy bujając w obłokach, marzą o zakupie latającego dywanu. Tylko czy on na pewno wzniesie się wysoko ponad chmury i wysłucha rozkazów?
Ocena: 7/10 Recenzja ukazała się również na portalu Altao.pl